Kazimierz Wroczyński pisze o Stefanie Kiedrzyńskim

Kiedrzyński powstał z warszawskiego środowiska drobnomieszczańskiego i pozostał mu wierny przez całe swoje życie. Byłby wyrósł ponad to środowisko dzięki niewątpliwej prężności uzdolnienia i wielkiej pracowitości, lecz na drodze do rozwoju - zarówno wzwyż jak wszerz - stanął mu brak podstawowych studiów.
Pod tym względem przypominał Reymonta, lecz gdy autor "Komediantki" przez zmienne perypetie losu, przerzucając się z krawca na kolejarza, a z aktora na reportera, tą drogą powiększał zakres swej obserwacji, Kiedrzyński rozpocząwszy karierę literata w szesnastym roku życia - jeżeli potem opuścił rodzinne czwarte piętro warszawskiej oficyny, to po to, by zająć honorowe miejsce w kawiarni literackiej, gdzie się czuł najlepiej, wreszcie co najwyżej zamienić kawiarnię warszawską na paryską.
Gdy zabrał się do samouctwa już jako wzięty dramaturg i poczytny powieściopisarz, było nie tyle może przypóźno, co brakło na to po prostu czasu, gdyż ambicją Kiedrzyńskiego było dawać przynajmniej jedną sztukę lub powieść rocznie. A pamiętam sezon, w którym w repertuarze scen warszawskich grano trzy sztuki Kiedrzyńskiego (jedna co prawda była wznowieniem). Zostawił też w swym dorobku około dwudziestu sztuk i z dziesięć powieści.
Rozmawiało się nieraz pomiędzy dramaturgami, że gdyby Kiedrzyński przy swoim samorodnym talencie posiadał znajomość języków i zdecydowany światopogląd, oparty na zasobie przetrawionych wiadomości - z czym mógłby przekroczyć granicę swych dotychczasowych obserwacji i domorosłych dociekań - mógłby stanąć w pierwszym szeregu naszych komediopisarzy.
Surowi dla drugich zaliczali go do epigonów Zapolskiej. Jeżeli nawet w pierwocinach Kiedrzyńskiego widniał pewien wpływ autorki "Panny Maliczewskiej", to był on w tak dobrym gatunku, że złożone z samych fachowców teatralnych jury konkursu teatru "Rozmaitości" przyznało Kiedrzyńskiemu pierwszą nagrodę za komedię "Gra serc" (bodaj w 1912 roku) w tym głębokim przeświadczeniu, że nagradza Zapolską.
Kiedrzyński zaczął swą sceniczną karierę jeszcze w uczniowskiej bluzie (którą wkrótce zarzucił) jednoaktówką pt. "Jesień", graną w "Kole miłośników sceny". Prymicje wypadły na ogół niefortunnie, jednak jeden z recenzentów (Ostoja-Sulnicki) zachęcał młodego debiutanta do dalszych prób. Zachęta odniosła nadspodziewany skutek, gdyż następna aktówka Kiedrzyńskiego "Gwiazdka" zdobyła sobie wielkie ogólne uznanie i była grana z górą 60 razy.
W "Gwiazdce" - jak w gniazdku - mieszczą się wszystkie charakterystyczne cechy dalszej twórczości Kiedrzyńskiego: drobnomieszczańskie środowisko, dobrze i mocno postawione figury, ciekawie rozwijający się konflikt, ostre starcia i riposty dialogowe oraz umiejętność trzymania widza w napięciu do ostatniej chwili.
Bohaterem "Gwiazdki" jest młody uczeń, znieważający czynnie nauczyciela, który ubliżył dobrej sławie jego siostry. Sprawa może zostać zatuszowana przeproszeniem nauczyciela i karą cielesną. Mimo namów ojca, urzędnika drżącego o własny los i starającego się nawet przekupić syna, ów gotów jest być wypędzony ze szkoły, lecz nie "sponiewierany w swej godności ludzkiej".
Młodzież ówczesna pasjonowała się "Gwiazdką", ile że kary cielesne miewały jeszcze miejsce w szkołach. W tych czasach poznałem autora, gdyż przynosił mi wcale udatne felietony i satyryczne wiersze do redagowanego przeze mnie tygodnika "Marchołt".
Następną po "Gwiazdce", już całospektaklową sztuką, była komedia pt. "Wolna kobieta", wystawiona w Teatrze Małym pod dyr. K. Zalewskiego. Komedia była przyjęta bardzo życzliwie przez publiczność i prasę.
Wreszcie "Gra serc" była grana już na scenie "Rozmaitości" jako laureatka konkursu.
W tym miejscu przypomina mi się bardzo charakterystyczny epizod, świadczący o klimacie, jaki panował illo tempore w stosunkach autorsko-recenzenckich. Kino dopiero się wówczas zaczynało. Ruch muzyczny był bardzo słaby. Z natury rzeczy najbardziej interesowano się teatrem. Stąd wielka poczytność recenzji. Stąd bardzo protekcjonalne odnoszenie się recenzentów do autorów, zwłaszcza młodych, dla których "zerżnięcie" sztuki było istotną katastrofą życiową.
Na domiar wszystkiego celowali w klepaniu po ramieniu dwaj recenzenci najpoczytniejszych gazet "Kuriera Warszawskiego" i "Kuriera Porannego". Obydwaj publicyści wysokiej klasy, nie tyle fachowi teatralni krytycy, co błyskotliwi felietoniści: Władysław Rabski i Kazimierz Ehrenberg. Ponieważ oba organy prasy konkurowały ze sobą, więc konkurowali ze sobą i ich recenzenci.
Doszło wreszcie do tego, że obydwaj augurowie przestali się znać. W rezultacie: co jeden chwalił, to drugi ganił. Czynili to zresztą bardzo zgrabnie, niczym dwaj sofiści, lecz starcia te w myśl przysłowia:

Pan się z panem za łeb bierze,
A z chłopów lecą pażdzierze,


skrupiały się głównie na początkujących aktorkach i na młodych autorach (autorek poza Zapolską jeszcze nie było), których ciągłe lawirowanie pomiędzy Scyllą "Warszawskiego" a Charybdą "Porannego" dużo zdrowia i nerwów kosztowało. Oczywiście z autorami o wyrobionej reputacji obydwaj recenzenci liczyli się bardziej, ale z młodzieżą!...
Kiedrzyński jakoś bardziej "podpadł" Ehrenbergowi. Wziął go tedy pod strefę swoich wpływów, narażając mu Rabskiego. A że bardzo był złośliwy z natury, dworował i ze "swego" autora. Otóż - po premierze "Gry serc" Kiedrzyński (podobno namówiony przez Ehrenberga) urządził wielką kolację na sali w "Udziałowej". Ehrenberg przywiózł ze sobą zawiesisty laurowy wieniec ze złotymi wstążkami i po dowcipnej oracji ukoronował nim młodziutkiego laureata wobec całej "Udziałowej" niczym "Sarbiewskiego na Kapitolu". I nie pozwolił mu zdjąć tej jemioły z głowy przez cały wieczór, mimo widocznej uciechy publiczności, Kiedrzyński robił minę przyzwyczajonego (jutro miała się ukazać recenzja), ale zrewanżował się wkrótce Ehrenbergowi, oddając swą powieść do odcinka "Kurierowi Warszawskiemu".
Pisywał i wodewile, jak przekomiczny "Kawał nieboszczyka" (z muzyką J. Boczkowskiego), a po wybuchu pierwszej światowej wojny napisał do spółki z Rajnelem głośną rewię pt. "Warszawka i Krakusik". Rewia utrzymała się na afiszu prawie rok, aż do chwili wejścia Niemców do Warszawy, co stało się powodem zmuszającym autora, by wyjechał do Petersburga, skąd wrócił w 1918 roku.
Odtąd przez 20 lat teatry całej Polski grały prawie rokrocznie nową sztukę Kiedrzyńskiego. Była to zazwyczaj lekka satyryczna komediofarsa o temacie, jaki dostarczała fala ówczesnych aktualności.
Nie będąc arcytworami, komedie te jako utwory rozrywkowe odpowiadały zapotrzebowaniom chwili i stanowiły dobrą a czasem bardzo dobrą drugą klasę komediopisarstwa. Warto podkreślić, że na klasie tej stoją prawie wszystkie teatry Europy. Problem dobrych pisarzy drugiej klasy stał się i w chwili bieżącej powojennej bardzo aktualny, pisze się o nim coraz szerzej, wnikliwiej i słuszniej.
Z plejady komedyj Kiedrzyńskiego niewątpliwie sporo wróci do rozrywkowego repertuaru, zwłaszcza te, gdzie autor "jest u siebie w domu". Raz to sprzeniewierzył się sobie i napisał historyczny dramat "Romans florencki", grany na scenie "Narodowego", lecz wyjątek ten potwierdził tylko regułę. Z powieści autora "Oczów księżniczki Fatmy" największą poczytnością cieszyła się "Zona nie-żona".
Umarł Stefan Kiedrzyński nagle (anewryzm serca) na wsi w Grójeckiem podczas okupacji w 1942 roku. Na pogrzebie Adolfa Nowaczyńskiego podeszła do mnie wdowa po Stefanie Kiedrzyńskim i oznajmiła, że mąż pozostawił testament, w którym po dożywociu żony przeznaczył dochód ze swego domu z ogrodem, jaki posiadał w Brwinowie, na coroczną nagrodę im. Kiedrzyńskiego, którą by Związek Autorów Dramatycznych udzielał za najlepszą sztukę każdego roku. Niestety, wojna zniszczyła dom a wraz z nim i nagrody.

Tekst pochodzi z książki Kazimierza Wroczyńskiego "Pół wieku wspomnień teatralnych" wyd. Czytelnik 1957

Komentarza wymaga ostatni akapit wspomnienia. Stefan Kiedrzyński zmarł w roku 1943 a nie 1942. Pisarz Adolf Nowaczyński zmarł w Warszawie w lipcu 1944 r. w rok po śmierci Stefana Kiedrzyńskiego. Wspomniana wdowa po Kiedrzyńskim, Maria z Łukowiczów I voto Górska mieszkała podówczas wraz z córką z pierwszego małżeństwa Łucją we wspomnianym domu w Brwinowie, którego żadna wojna nie zniszczyła i stoi do dziś. Wzmianka o testamencie jest zapewne prawdziwa, ale w warunkach PRL, kiedy Kiedrzyński został objęty zakazem cenzury, o żadnej nagrodzie imienia Kiedrzyńskiego mowy być nie mogło i Wroczyński wybrnął z tego dylematu pisząc, że "wojna zniszczyła dom".