KIEDRZYŃSKI *JAKOŚ TO BĘDZIE*
Teatr im. Fredry. Jakoś to będzie, sztuka w trzech aktach Stefana Kiedrzyńskiego. Reżyseria Jana Pawłowskiego (19 IX 1924).

W zeszłym roku otwarto sezon w tym sympatycznym i potrzebnym teatrzyku bardzo szumnie, z obfitością dyrektorów, różnokolorowych wódek i toastów, w których sławiono jedną myśl i jedną wolę, stanowiące cement tej budowli. Ale za dużo gadania to zawsze zły omen; jakoż nie upłynął miesiąc, jak jedna myśl się rozdwoiła, jedna wola roztroiła - i w ogóle harmonię diabli wzięli, po czym do końca sezonu teatrzyk kuśtykał sobie przedmiejskim trybem. W tym roku młody zespół, który ukonstytuował się jako "zrzeszenie", wziął się do rzeczy skromniej. Nie dano nam nic do picia, ale za to oszczędzono mówek; ot, po prostu dano rzetelne przedstawienie dobrej polskiej sztuki, która ma wszelkie warunki, aby wypełniać teatr przez szereg wieczorów. Jakoś to będzie, sztuka nagrodzona swego czasu (pod innym tytułem) na konkursie "Rozmaitości", należy do epoki, w której autorowie nasi zajęli się nagminnie losem panny-matki lub co najmniej panny "z felerem". Lekkomyślna siostra, Szczęście Frania, Bagienko, Małżeństwo Loli, Gra serc etc, etc. - wszystko to po trosze kręci się koło tego problemu. Teatr ten, który nastał bezpośrednio po panienkach i podlotkach "ze dworku", wydawał się wówczas bardzo śmiały; dziś, po okropnościach wojny - i dansingu niełatwo jest kogoś nastraszyć, zwłaszcza kobietę, jak uczy przysłowie. I w traktowaniu tematu jest pewne wspólne, właściwe tej epoce piętno - lubowanie się w trywialności środowiska, w nędzy moralnej tych, którzy w imię moralności żądają rachunku od biednej dziewczyny za szczery poryw jej serca lub zmysłów. Uwodzicielem jest najczęściej artysta: mistrz pióra, pędzla lub dłuta, które to jednak ich narzędzia większe w nas budzą zaufanie w służbie Amora niż w służbie Apollina.
Sytuacja w sztuce Kiedrzyńskiego dość jest podobna do sytuacji w Szczęściu Frania. Artysta uwiódł (tak się wtedy mówiło) pannę i gotuje się dmuchnąć za granicę, zostawiając tragedię domową jej losowi; cichy i skromny urzędnik, zakochany w pannie, skłonny jest mimo to ją poślubić. Rodzice tu i tu marni, mali ludzie. Ale u Perzyńskiego i sama panna jest to przeciętna gąska, owa "wczorajsza" panna, czepiająca się jak tonący deski wszelkiego małżeństwa, gdy Kiedrzyński chce dać typ "kobiety jutra", w której samodzielna praca rozwinęła ludzką godność, która odtrąca nie tylko małżeństwo bez miłości, ale i litość swego krzywdziciela i która ma odwagę stawić czoło życiu ponosząc następstwa swego błędu.
Sztuka napisana z poczuciem sceny, z darem ożywienia postaci za pomocą dosadnej charakterystyki, daje aktorom szereg popisowych ról, z których też wywiązali się wczoraj sumiennie. Młodemu zrzeszeniu życzymy (choć na sucho) pomyślnego sezonu na tej placówce niełatwej, ale godnej i pożytecznej.